IMPLIKACJA SWAWOLI


Delikatne – jak sama Falathiel – promienie słońca muskały bladą skórę elfki. Spędzały sen z powiek i powoli, acz stanowczo starały się odciągnąć Fal od kroczenia po mglistych ścieżkach krainy marzeń. W końcu zaprzestała wszelkim walkom i pozwoliła sobie na powrót do świata rzeczywistego. Przeciągnęła się lubieżnie wśród aksamitnej pościeli, jeszcze przez krótką chwilę rozkoszując się tym cudownym stanem; zawieszeniem pomiędzy snem a jawą. Z uśmiechem przekręciła głowę na bok. I przyszło jej później bardzo tego żałować.
Strach i szok jednocześnie, jakich w swoim życiu nigdy jeszcze nie doświadczyła, sprawiły, iż nie potrafiła nawet wydobyć z siebie krzyku. Instynktownie wyskoczyła z łóżka. I dobrze, że w pobliżu było krzesło, na które mogła swobodnie opaść, bo w innym wypadku pewnie właśnie wylądowałaby na podłodze. Obok niej przed chwilą leżał Legolas, Książę Leśnego Królestwa, najpewniej w samej bieliźnie (albo i bez niej, zdecydowanie, najpewniej bez niej). Zresztą zupełnie jak ona sama. Szybko porwała swą jedwabną sukienkę, szczęśliwym trafem znajdującą się na oparciu krzesła, i pospiesznie ją na siebie wrzuciła.
Wtem zamarła w bezruchu, gdyż coś poruszyło się po drugiej stronie łoża, wymamrotało jakieś niezrozumiałe słowa i zaraz potem upadło z głuchym uderzeniem na podłogę. Książę tylko lekko się poruszył, ale wciąż, na swoje szczęście, wędrował po krainie snów. Falathiel usłyszała wiązankę niezbyt wyszukanych przekleństw wypowiedzianą dziwnie znajomym głosem... A potem ujrzała rudą łepetynę Elviry, spoglądającą znad łóżka to raz na Legolasa, to raz na przyjaciółkę. W końcu zatrzymała wzrok na postaci elfki, posyłając jej pytające spojrzenie. Fal nie potrafiła odpowiedzieć na niezadane pytanie.
– Nic nie rozumiem – wyjaśniła szeptem Falathiel, podając przebudzonej zieloną suknię znalezioną w pobliżu.
– Dlaczego rozebrałaś mnie i Legolasa? – spytała oburzona Elvira, ze złością wyrywając jej z ręki swoje ubranie. – I co to ma...
Nagle zamilkła. Było to wywołane faktem, że podświadomie zaczęła rozglądać się po pokoju i pierwsza dostrzegła panujący tu rozgardiasz. Fal, będąca jak dotąd w zbyt wielkim szoku, dopiero teraz zauważyła, w jakim stanie znajduje się pomieszczenie.
Na całej długości i szerokości komnaty sypialnej panował chaos. Chaos i Armageddon. Tu i ówdzie walały się butelki po bliżej niezidentyfikowanych płynach, a ze stolika, któremu brakowało dwóch nóg, zsuwało się parę śmiesznych buteleczek. Przypominały trochę te po magicznym zielu, już od dawna zakazanym w całym królestwie. Wokoło tańczyły sterty śmieci i odpadków różnej maści, a poprzewracane skrzynie i szafki ukazywały swą na wpół wyspaną zawartość, niczym żołnierze na placu boju, którymi niespodziewanie zainteresował się Kuba Rozpruwacz. Falathiel wydała z siebie jakiś nieokreślony dźwięk. Ni to jęk, ni pisk, ni szloch. Chyba po prostu nie potrafiła się zdecydować.
– To sen? – spytała Elvi szeptem, ciesząc się, że wciąż siedzi na podłodze. W innym wypadku chyba by upadła.
– Prędzej koszmar – odparł jej wyjątkowo zachrypnięty i bardzo słaby głos Fal.
– Co się tutaj stało? Głowa mi pęka od migreny. Nic nie pamiętam – przyznała ruda, przeczesując palcami rozczochrane włosy.
– Ja też nie i właściwie nie chcę pamiętać – odparł druga elfka, potrząsając przecząco głową, jakby nie mogła i nie chciała w to wszystko uwierzyć.
– Cóż, ja wręcz przeciwnie... – Wzrok Elviry tęsknie powędrował ku postaci śpiącego Legolasa. Falathiel posłała jej karcące spojrzenie.
– Lepiej, żebyśmy o tym nie pamiętały, moja droga. I lepiej, żeby inni też nie pamiętali, a w szczególności nasz drogi przyjaciel. – Wskazała otwartą dłonią na właściciela sypialni jak przewodnik prezentujący eksponaty w muzeum.
– Myślisz, że byłby bardzo niezadowolony? – spytała Elvira zawiedzionym głosem, spuszczając zaraz głowę. Smętnie bawiła się rąbkiem swej sukienki w zielonkawych odcieniach. „No tak, ma rację”, pomyślała, „przecież Gimli i Aragorn byliby niepocieszeni, gdyby dowiedzieli się, że nie zostali zaproszeni!”.
– Bardzo-bardzo. To poważny elf, książę! A nie jakiś byle babiarz-imprezowicz-zboczeniec-i-tak-dalej – odparła i westchnęła ciężko. W taki sposób, jak robią to ludzie starzy lub niebywale zmęczeni życiem. – Cud, że jeszcze się nie obudził.
– Żaden cud, Falusiu. – Ruda wskazała na drewniany mebel, uginający się pod ciężarem butelek różnego kalibru. – Po prostu rzeczywistość.
– Ale... - jęknęła elfka, lecz nie potrafiła znaleźć żadnego sensownego argumentu ani odpowiedzi. Zwiesiła z ciężkim westchnięciem głowę.
– No. Czyli jesteśmy w dupie? – chciała upewnić się Elvira.
– I to czarnej jak ziemie Mordoru – potwierdziła Falathiel.

***
Kobietkom zajęło trochę czasu, zanim zdążyły się pozbierać, pokonać szok i panikę. W końcu doszły do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli Legolas pozostanie w błogiej nieświadomości. Wystarczy, że doprowadzą wszystko do należytego porządku i ulotnią, zanim ich przyjaciel się obudzi.
– Pozwól tylko, że pójdę na chwilkę do łazienki utopić się w zimnej wodzie i możemy brać się do roboty – oznajmiła Fal.
– Nie ma sprawy. – Elvi właśnie próbowała pozbyć się irytującego kołtuna pozłacanym grzebieniem elfa. Batalia z dzikimi, kręconymi włosami była dla niej przykrą codziennością.
Druga elfka skierowała się do łazienki, lecz po niecałych trzydziestu sekundach wybiegła z niej, przygryzając zębami pięść, żeby nie krzyknąć. Z paniką w oczach podskakiwała, kiwała się na boki i machała ręką, wskazując na drzwi łazienki. Ruda zmarszczyła brwi i niepewnie skierowała swe kroki do wskazanego pomieszczenia. Po chwili ona również stamtąd wypadła, a potknąwszy się o próg, padła jak długa na ziemię.
– O mamo, Fal, hobbici i ludzie! – zaczęła wymieniać podniesionym szeptem. Zwinęła się na podłodze w kłębek, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem. – Orki, Gollum, czarodzieje, Sauron, drogi Bombadilu...
– To koniec – niemalże zaszlochała Falathiel. Lustro Legolasa było potłuczone.

***
Po kolejnych chwilach spędzonych na panice oraz późniejszym wzajemnym uspokajaniu i pocieszaniu się, elfki wreszcie zabrały się do prawidłowej pracy, zaczynając od samej sypialni. Problem lustra postanowiły na razie odstawić na bok, jako największą zagwozdkę. Elvira właśnie pozbywała się śmieci przeróżnego kalibru, a Fal pakowała wszystkie butelki do worka.
– Hm, Elvi, wiesz co to za dziwne opakowania? – podniosła jedną z małych, kolorowych buteleczek.
– Wyglądają jak te na takie specjalne „magiczne” zioła czy coś takiego. Trochę dziwne, bo zwykle mają zawartość, a te są puste. Nie rozumiem.
– Te zioła są przecież zakazane! – oburzyła się druga elfka.
– Zakazane? Pff! – zbulwersowała się Elvira. – Jeżeli są zakazane, to dlaczego ten przemiły pan z portu sprzedaje mi je bez żadnych problemów?
– Jaki przemiły pan?
– No, mój przyjaciel. – Ruda wzruszyła ramionami, ale zrobiła to w taki sposób, jakby chciała powiedzieć „no, i co powiesz, kto tu jest teraz fajny?”. – Ma strasznie dużo imion. Raz przedstawia mi się jako Gonzo, raz jako Kantares, a jeszcze innym razem jako Dyludylu. Ja najbardziej lubię to Gonzo, fajnie brzmi. Serio, nie poznałam jeszcze elfa, który miałby aż tyle imion! Musi być kimś bardzo ważnym.
Falathiel nawet nie podejmowała się próby wytłumaczenia Elvirze kwestii legalności pewnych rzeczy i szczerości przemiłego pana. Dobrze wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Machnęła lekceważąco ręką, wymruczała coś pod nosem i znów podjęła się zbierania butelek.
– Ach! Falathiel, Elviro! – Usłyszały nagle obie za swoimi plecami i znieruchomiały. Głos niewątpliwie należał do Legolasa. Ku ich radości, wciąż śnił, choć właśnie obrócił się na bok i w nieco kontrowersyjny sposób przytulił poduszkę.
Ruda zachichotała, zakrywając drobne usteczka dłonią. Posłała drugiej elfce wymowne spojrzenie. Ta natychmiast pochyliła głowę, by przykryć włosami zarumienione policzki.
– Naprawdę chciałabym pamiętać wczorajszą noc – powiedziała Elvi i westchnęła z rozmarzeniem.

***

Elfkom nareszcie udało się prawie wszystko uprzątnąć, włącznie ze znajdującą się na dole kuchnią, a nawet znaleźć brakując nogi od stołu i prowizorycznie je przytwierdzić. Pozostała kwestia lustra. Stały w salonie, obok siebie, centralnie przede drzwiami łazienki, gdzie wciąż tkwiło rozbite zwierciadło. Falathiel wysoka, elegancka, w swej zwiewnej kremowej sukni, o bladej twarzy otoczonej pięknymi złotymi włosami i mała, drobna Elvira z pokręconą, rudą czuprynką oraz śmiesznie dziecięcą urodą. Obie przerażone, obie spanikowane. Jeszcze nigdy się z sobą tak nie identyfikowały.
– Co zrobimy z... no wiesz? – zapytała konspiracyjnym szeptem Elvi. – Może weźmiemy skądś nowe?
– Nie ma mowy. To... wiesz-co zrobione jest ze specjalnego rodzaju szkła, bardzo cennego i rzadkiego, wykonane na specjalne zamówienie i tak dalej.
– Nie pozna, że jest inne.
– Elvi, mówimy tu o połączeniu lustra z Legolasem. Serio uważasz, że nie odróżni podróby od oryginału? – Fakt, elfka miała niepodważalne argumenty.
– Wiem! Ukradniemy je!
– Że co proszę? – oburzyła się Fal.
– Ukradniemy lustro! Przecież kradzieże się zdarzają, szczególnie teraz, kiedy krąży tu więcej hobbitów. A to lustro jest cenne, ktoś mógłby się pokusić i je ukraść...
– To dość okrutne, wiesz? Choć w sumie pomysł sam w sobie nie taki zły. Rozbite lustro wywołuje więcej podejrzeń... – Oczy Elvi nagle zaświeciły się jak u małego dziecka na widok paczki słodyczy albo prezentów pod choinką na święta. Jeszcze nigdy nie usłyszała od swojej przyjaciółki... wróć, od nikogo! Od nikogo nigdy nie usłyszała, że jej pomysł jest dobry! Tak szczerze, bez „tak, super, a teraz pozwól dorosłym działać”. Była wniebowzięta. Właśnie postanowiła założyć pamiętnik tylko po to, by w nieskończoność opisywać w nim tę arcypiękną chwilę. – Dobra, zróbmy, jak mówisz. Bierz lustro, oddamy je twojemu przemiłemu koledze po drodze do domu.
– Gonzo? Dlaczego jemu?
– Myślę, że ten specjalny, cenny rodzaj szkła bardzo mu się spodoba.
– Dla mnie nie ma to sensu, ale skoro tak mówisz... W takim razie chyba już ogarnęłyśmy wszystko, prawda? Sypialnia, kuchnia, korytarze, salon, schody...
– Mam nadzieję. Lepiej chodźmy, nasz książę w każdej chwili może się obudzić. – Falathiel spojrzała ostatni raz na spoczywającego na łożu Legolasa i ruszyła ku wyjściu. Elvira wyglądała na rozdartą.
– Nasz książę, cholera, mój książę! – wymamrotała w końcu niezadowolona pod nosem i posłusznie pobiegła za przyjaciółką.

***
Legolasa nie obudziły promienie słońca, bo to już dawno zaszło, lecz ból głowy. Zdziwił się bardzo, ponieważ Tolkien obiecał mu, że nie będzie musiał spać, więc dlaczego właśnie się budził? Poza tym śnił mu się Eomer. Głaszczący swój miecz. Nawet nie podejrzewał, że padł ofiarą niecnego fanfika niskich lotów. Cóż mógł poradzić? Udał się z przeokropną migreną do łazienki, przemył twarz chłodną wodą i ubrał. Czegoś tu brakowało... Niestety nie potrafił stwierdzić czego – przeszywający ból głowy to uniemożliwiał. Stwierdził, że tylko mu się wydaje i skierował swe kroki na dół schodami, do kuchni. Wyciągnął z szafki lembasa, cały czas zastanawiając się, jak znalazł się w łóżku. Nie pamiętał zupełnie nic z poprzedniej nocy. Dziwne.
Wyjrzał przez kuchenne okno i jak zwykle ujrzał tę dwójkę irytujących hobbitów, mieszkających w domu naprzeciwko. Elfy takie uczynne, elfy takie dobre, och, ach! Legolas nie miał nic przeciwko pomocy innym, ale te hobbity nie potrzebowały pomocy, tylko ewidentnie szukały luksusu. Rok temu powiedziały, że „zatrzymują się tylko na chwilę, trudy podróży zmuszają je do odpoczynku”. Szlag by trafił tę modę na hobbicie wycieczki wylansowaną przez Bilbo i Frodo! A teraz elf obserwował, jak dwa zadowolone pasożyty zżerały sobie naleśniki, wykorzystując zapasy dla prawdziwych i naprawdę strudzonych wędrowców. Skandal! Takie problemy powinny opisywać te wszystkie elfie poematy, a nie piękno elfek, które przecież i tak z założenia tolkienowskiego są najpiękniejszymi istotami w całym Śródziemiu.
Jak zwykle rano (choć tym razem to właściwie był wieczór), skierował się do swej niewielkiej biblioteki, aby wybrać jakąś lekturę do poczytania przy śniadaniu (dobra, kolacji). Otworzył drewniane drzwi i zamarł. Już wcześniej wydawało mu się, że słyszy czyjeś stłumione jęki, a te teraz się nasiliły i... ujrzał ich źródło. Aragorn, Król Zjednoczonego Królestwa, w jego bibliotece. W samej bieliźnie, przewiązany na szyi różową kokardą, różowymi kajdankami przypięty do jednej z półek i otoczony przez porozrzucane książki i butelki nieznanego mu pochodzenia. Legolas bez słowa, pobladły, całkowicie zszokowany, wycofał się powoli z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. W tym samym momencie usłyszał pukanie do drzwi wejściowych. Skierował się ku nim wyjątkowo sztywnym krokiem. Człowiek, którego ujrzał przed wejściem, skłonił mu się nisko.
– Witajcie, mości Legolasie, Książę Leśnego Królestwa, synu Thranduila, króla Leśnego Królestwa. Jestem posłańcem i zostałem wysłany do ciebie przez Arwenę, Gwiazdę Wieczorną, Królową Gondoru. Przysyła mnie, martwi się ona bowiem o swego męża i ukochanego, Aragorna, syna Arathorna, Króla Zjednoczonego Królestwa i wyraża nadzieję, że, jako bliski przyjaciel jego, wiesz, gdzie on przebywa lub może przebywać.
– Nie wiem – odparł elf bez krztyny emocji w głosie lub mimice twarzy i zanim posłaniec zdążył coś dodać, zamknął mu przed nosem drzwi. Nadeszła najwyższa pora, aby sprawić wizytę pewnym dwóm elfkom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz